Nie przewidziałam, że ten czas w roku na uczelni ma tyle wspólnego ze świętami, co płonąca choinka w the sims 2 i niestety przez brak czasu nie mogę odpowiednio wprowadzić ducha Bożego Narodzenia na bloga. Dzisiaj jednak trzasnęłam post o kosmetykach, które przez odpowiednie zestawienie z laskami cukrowymi wyglądają dość świątecznie, prawda? Stety niestety są to tylko 3 rzeczy, bo Poczta Polska rokrocznie nie wyrabia z dostarczaniem paczek i moja paleta rozświetlaczy wraz z korektorem utknęły po drodze. Mam tylko nadzieję, że dotrą przed wigilią, bo mój plan zakładał oślepienie highlighterem przy dzieleniu się opłatkiem, coby to uniknąć niezręcznych życzeń.

Rozglądałam się za bazą do cieni od dłuższego czasu, ale wydawała mi się ona zbędnym wydatkiem, bo nakładałam na powiekę podkład, czasem korektor i wszystko jakoś pozostawało do końca dnia. Przyszedł jednak czas na zmianę nawyków, głównie pod wpływem ilości tutoriali, jakie oglądam na youtubie, bo lubię, jak ktoś do mnie gada po angielsku, gdy przeprawiam się przez zadania domowe. Oczywiście, co może kupić naczelna Too Faced whore? Bazę z Too Faced. Myślę, że wielu z Was będzie ona dobrze znana, być może jest to nawet jeden z ich topowych produktów.
Co ja mogę o tej bazie powiedzieć? Dogadujemy się. Nie widzę kolosalnej zmiany w kolorze cieni, których używam, choć pierwsze, co zrobiłam to swatch cienia na ręce z bazą i bez niej. Różnica była wyraźnie widoczna, jednak nie zwróciłam na to uwagi przy malowaniu się. Mogę natomiast powiedzieć, że cienie dłużej się trzymają, chodzi mi tu szczególnie o te bardziej błyszczące, które jakoś w trakcie dnia tracą na blasku, tak, że pod wieczór zostaje już tylko śladowa ilość. Tutaj mogę powiedzieć, że naprawdę jestem zadowolona, więc jeśli nie macie na co wydawać pieniędzy - baza too faced, kochani.


Gdzieś na instagramie mignął mi makijaż z czerwonym eyelinerem i od tego czasu intensywnie o nim fantazjowałam. Nie chciałam kupować kolejnego żelowego, bo jeśli wszystkie wyglądają jak ten z iglota, czyli jak farba plakatowa na powiece, to chyba na wieki wieków amen zostanę przy płynnych. Dostałam na Twitterze info, żeby rozejrzeć się za czerwonym eyelinerem z nyx i tak zrobiłam. Cena zachęcająca, bo trochę ponad 20 zł. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że będzie z niego duży pożytek, bo nie jest to "codzienny" kolor, toteż zdziwiłam się, gdy nawet moja mam stwierdziła, że wyglada dobrze. Pędzelek wraz z podłużną zakrętka twarzą idealne połączenie. Chyba dawno nie malowałam kresek z taka łatwością. Co do formuły również nie mam zastrzeżeń - szybko zasycha, nie rozmazuje się w ciągu dnia. Może tylko kolor mnie lekko rozczarował, bo po "fire" spodziewałam się czegoś naprawdę szkarłatnego, tymczasem eyeliner jest lekko różowawy. Mimo to, chętnie bym wypróbowała inne eyelinery z tej serii, zawsze to fajny dodatek do całkowicie czarnego outfitu.


Skończył mi się matujący podkład z catrice i musiałam zmierzyć się z zakupem czegoś nowego, a cieżko o dobry produkt cruelty free z tej kategorii. Jestem typowym tłuściochem, któremu po kilku godzinach wszystko zaczyna spływać, co dodatkowo utrudnia sprawę. Przy zakupie eyelinera weszłam tez w zakładkę "do twarzy" i znalazłam tam stay matte but not flat. Wygooglowalam najjaśniejszy kolor, żeby sprawdzić, czy nie dostanę kremu z pomarańczowym barwnikiem spożywczym, ale wszystko wydawało się ok. Zamowienie złożone. Kiedy otworzyłam przesyłkę, serce mi stanęło po zobaczeniu tego opakowania. Dzięki Bogu, że nie odzwierciedla ono zawartości (disclaimer, bo właśnie zauważyłam, że na zdjęciu ten kolor jest jasny i chłodny, kwestia światła - w rzeczywistości ma lekko pomarańczowawy kolor). Podkład okazał sie być bardziej jasny, przez chwile nawet odniosłam wrażenie, że aż nadto, jednak po rozprowadzeniu go wyglądał dobrze. Aczkolwiek trzeba wspomnieć, że ma dość oporną konsystencję. Jest mniej płynny niż ten z catricei zasycha w mgnieniu oka, wiec wyszkoliłem sie w nakładaniu kropek i szybkim rozcieraniu podkładu na całej twarzy. Poza tym sprawuje się u mnie świetnie, o świeceniu nie ma mowy nawet do kilku godzin, a jeśli wracam z uczelni o 21:00, to i tak nie jest to stan, gdzie wszystko ze mnie spływa. Przy czym stay matte but not flat jest leciutki i praktycznie nie czuć go na skórze, a na krycie również nie narzekam. Jedynym większym minusem może być prędkość jego zużycia. Może panikuje, ale oba podkłady, nyx i catrice, można kupić w podobnej cenie, natomiast mam wrażenie, że ten pierwszy starczy mi na krócej.

To by było na tyle z dzisiejszych recenzji. Miałyście któryś z powyższych produktów? Dajcie znać jak się u Was sprawują!